W najbliższą niedzielę, na poznańskim TKKF-ie odbędzie się wydarzenie, które jest nam bliskie, nie tylko jako organizatorom, ale przede wszystkim jako kolarzom. Uczestnicy, którzy biorą udział w tym wydarzeniu od lat, mówią, że jadą na „Memoriał”, ci, którzy startują trochę krócej, mówią o „wyścigu Marka i Zbyszka”.
I powstał pomysł, aby pierwszym przypomnieć, a drugim opowiedzieć – skąd w ogóle taka impreza w poznańskim kalendarzu rowerowym.
Na początku trochę historii:
MTB w Wielkopolsce to nie tylko maratony Gogola, Kaczmarka czy Solidu. Końcówka ubiegłego wieku oraz początek obecnego to także wyścigi o Puchar Wielkopolski w XC MTB oraz o Puchar Servisco. Następnie, od 2003 roku, przez 12 kolejnych sezonów odbywała się rywalizacja Thule Cup. W tych wydarzeniach brało udział około 150 zawodników, można więc powiedzieć, że wszyscy się znaliśmy, zarówno służbowo – kolarsko, jak i prywatnie. Dlatego, u nas wszystkich, wielki wstrząs wywołała informacja, że Marek i Zbyszek wyjechali na trening i już z niego nie wrócą…
Ze Zbyszkiem Jędrzejczakiem zaczynaliśmy kolarską przygodę pod okiem Kazimierza Gogolewskiego w Kórniku, gdzie powstała szkółka kolarska pod patronatem klubu Stomil Poznań. Tam zdobywaliśmy pierwsze szlify (czasem dosłowne) kolarskiej edukacji. Zbyszek na początku nie błyszczał, pojawiały się wątpliwości, ale był uparty i pracowity, a i jakieś talenty kolarskie w końcu się ukazały. Na Igrzyska Olimpijskie czy Mistrzostwa Świata co prawda nie pojechał, jednak w kadrze polski był i kilka wygranych na swoim koncie miał. Zarzekał się, że „zawodowy rower” nie jest dla niego, jednak mam tą ogromną satysfakcję, że udało mi się go namówić –i pokazał w Mastersach, że wygrywania się nie zapomina!
Marek Wawrzyniak w naszym towarzystwie pojawił się na fali „mody na rower MTB”. Ze sportem związany był zawsze, ale z rowerem już niekoniecznie… Preferował raczej gry zespołowe, jednak w pewnym momencie życia zamarzyła mu się kariera kolarska. Na listach startowych pojawił się w okolicach 2000 roku. Piszę „na listach startowych” specjalnie, ponieważ na „pudło” musiał trochę poczekać. Istotne jest jednak to, że zawsze do swoich startów podchodził optymistycznie. Powtarzał, że skoro dziś się nie udało, to znaczy, że do wygrywania jeszcze nie dojrzał.
Ta dwójka gdzieś po drodze skrzyżowała swoje szlaki. Połączenie pracowitości Zbyszka z optymizmem Marka, przyniosła w końcu upragnione dla Marka podium.
Przyjaźń zaowocowała, jednak feralny styczniowy trening sprzed jedenastu laty zakończył ich przygodę z rowerami, a my dostaliśmy potężnego „klapsa” od losu…
Pierwsza impreza na poznańskim TKKF-ie odbyła się w 2009 i od tego czasu, co roku, wspominamy Marka i Zbyszka, a oni w zamian dbają o nasze imprezy…
… ot, zebrało mi się na wspomnienia…
– z kolarskimi pozdrowieniami, Wojciech Gogolewski.